Rejsuj.pl jest społecznością skupiającą żeglarzy. Zapoznaj się z doświadczeniem żeglarskim swoich znajomych, obejrzyj zdjęcia i wideo z rejsów.
Rejsuj.pl to także największa multimedialna baza danych o jachtach.
Zaplanuj z Rejsuj.pl kolejny sezon i umów się na rejs ze znajomymi!

Twoja przeglądarka jest bardzo stara i wymaga uaktualnienia!


Załoga portalu Rejsuj.pl rekomenduje aktualizację Internet Explorera do najnowszej wersji.

Henryk Jaskuła samotnie dookoła świata bez zawijania do portów

Data:  2011-10-12 10:30:26
(głosów: 1)
Ocena:
Autor: Piotr Cichy
Jak długo można dążyć do zrealizowania marzeń? Ile życia można na to poświęcić? W przypadku kapitana z Przemyśla, Henryka Jaskuły było to 5 lat samej organizacji. Czy warto było? Zdecydowanie tak.
Henryk Jaskuła już wcześniej planował samotny rejs dookoła świata bez zawijania do portów, ale jeszcze była to sfera marzeń. Poważne planowanie zaczęło się w 1974 roku, kiedy to uzyskał poparcie jednego z bardziej wpływowych szczecińskich kapitanów. Początkowo jacht, jaki zaoferował klub, do którego Jaskuła należał, był w bardzo złym stanie, a właściwie nie nadawał się do takiej wyprawy, tylko do generalnego remontu ale Jaskuła miał trochę szczęścia. Dowiodła tego pierwsza rozmowa z ówczesnym przewodniczącym PZŻ, który nieformalnie zadeklarował wyłożenie pieniędzy na nowy jacht. Kolejne spotkanie było oficjalnym potwierdzeniem - Związek da 2,5 miliona złotych na budowę jachtu, Jaskuła popłynie dookoła świata, a po rejsie jacht stanie się własnością budowniczego. Tu się pojawił problem. Żaden z klubów nie był zainteresowany sprawą. Znów przychylność PZŻ pozwoliła na kontynuację projektu - Związek po prostu zamówił jacht w stoczni Conrada i tyle. Po kolejnych miesiącach rozwiązywania problemów natury formalnej w 1977 ruszyła budowa jachtu, a 23.IX.1978 roku odbył się chrzest "Daru Przemyśla", bo tak nazywał się Opal wybudowany na wokołoziemski rejs. Mieć jacht to niestety nie wszystko. Niemal do ostatniego dnia toczyły się różne dyskusje, między innymi czy ze względu na bezpieczeństwo nie przenieść startu do Las Palmas. Koniec końców, po pięciu latach przygotowań kapitan Jaskuła wyruszył z Gdyni 12.VI.1979 roku.



Popularne jest wśród polskich żeglarzy stwierdzenie, że na Bałtyku wiatr wieje zwykle z przeciwnej strony niż by się chciało. W tym przypadku się sprawdziło. Etap bałtycki upłynął pod znakiem halsowania lub słabych wiatrów. Podobnie było w Sundzie, Kattegacie i Skagerraku. Morze Północne również nie przyniosło zmiany - w dalszym ciągu wiatry przeciwne. To zaskakujące, że wiatr akurat tak kręcił, razem ze zmianami kursu, których przecież było sporo. Na Północnym doszła jeszcze jedna "rozrywka" - wyjątkowo uporczywie pojawiający się na kursie kolizyjnym rybacy. Niejednej nocy spędzali sen z powiek.

Dalsza trasa miała przebiegać dwojako. PZŻ zalecił, czyli w zasadzie nakazał, aby ominąć Wielką Brytanię od północy. Rozwiązanie to było argumentowane mniejszym ruchem statków. Cała gama innych argumentów przeważyła: ruch statków na La Manche jest uporządkowany jak nigdzie indziej, statystyczne warunki pogodowe i długość trasy. W efekcie Jaskuła narażając się na gromy lecące ze Związku wybrał trasę Kanałem La Manche. Tam było trochę inaczej z pogodą. Nie żeby lepiej. Cisza. Albo słabe wiatry wschodnie. Z uwagi na oszczędzanie paliwa Dar Przemyśla miał postój we flaucie pod wyspą Cowes - całe trzy doby. Mimo przeciwności w końcu udało się doczłapać do wrót oceanu - po 27 dniach żeglugi od Gdyni.


Na Atlantyku wiatr przestał uprzykrzać życia samotnemu Polakowi - prawie od razu po wyjściu z La Manche przestawił się na baksztag. Zaczyna się żegluga oceaniczna. Od początku rejsu problemy stwarzał samoster wiatrowy, po prostu nie działał. Do tej pory Jaskuła albo sterował ręcznie, albo wykorzystywał samosterowność naturalną jachtu ustawiając odpowiednio żagle, albo stawał w dryf na czas snu. A jak się okazało po paru dniach kombinowania, samoster nie działał, bo na jacht nie została dostarczona instrukcja obsługi. Gdyby nie przypadkowe prawidłowe wyregulowanie, to rejs wokołoziemski odbyłby się w 100% z kapitanem za sterem. A tak okazało się, że będzie czas i na sen i na porządkowanie, naprawianie wszystkiego, co tych czynności wymaga. Michał, bo tak został ochrzczony automatyczny sternik, wrócił do łask i bardzo dobrze spełniał swoją rolę.

Jednym z ciekawszych dni był 27.VII (46 dzień rejsu). Po pierwsze, jacht poprzedniego dnia minął szerokość geograficzną Las Palmas - gdyby narzucana koncepcja startu z Wysp Kanaryjskich doszła do skutku, to gdzieś tutaj rozpocząłby się rejs. Po drugie, sukces nawigacyjny - średnia dobowych przelotów wzrosła do 90 mil na dobę. Dokładnie tyle, ile wynosiła wartość zakładana przy planowaniu rejsu. No i po trzecie właśnie do menu weszły ryby. Pierwsza latająca ryba znaleziona na pokładzie, a zaraz potem pierwsza złowiona złota makrela, czyli koryfena. Złowione ryby były bardzo miłym urozmaiceniem konserwowego jadłospisu, gdyż ostatnie świeże produkty skończyły się już dawni temu. Oczywiście prowiantu na jachcie było tyle, aby dało się przeżyć na nim ponad rok, czyli dłużej niż był zaplanowany rejs. Regulamin rejsu zabraniał przyjmowania żywności od nikogo. Dozwolone było tylko samodzielne łowienie. Niestety, łowienie na haczyk rzadko dawało skutek, częściej wpadały na pokład latające ryby, a i te zdarzały się tylko w strefie równikowej. Ważniejsza natomiast była woda. Gdyby Jaskuła korzystał tylko z wody w zbiornikach, do gotowania i do mycia (kąpiele były przewidziane dwa razy w tygodniu, w talerzu), to mogłoby nie wystarczyć. Początkowo gotowanie odbywało się w wodzie zaburtowej, wychodziło jednak słabo - dużo za słone. Potrzeba jest matką wynalazków, a sprawny samoster dawał czas do działania - co prawda na pokładzie był tent do łapania deszczówki, ale działał źle, a przy wietrze straszliwie łopotał i nie działał w ogóle. Jaskuła samodzielnie uszył z dakronu rynny podwieszane na bomach i od tego momentu problem braku wody się rozwiązał. Deszcze spływający z żagla przez rynnę szybko wypełniał karnistry i wody było zawsze pod dostatkiem.



Niedogodnością, jaka dręczyła samotnego żeglarza od początku do końca rejsu była łączność z krajem. Radiowe połączenie z Gdynią-Radio ani razu się nie udało. Tu można było liczyć jedynie na mijane statki. Najbardziej uczynny w całym rejsie okazał się radziecki trawler rybacki "Gletczer" spotkany na południowym Atlantyku. Łączność na UKF-ce dawała słabe efekty, więc radiooperator polecił Jaskule napisać wiadomość na kartce, a za chwilę po prostu zawrócił i spuścił szalupę na wodę celem odebrania wiadomości i przekazania jej do Polski. Dzięki temu liczni przyjaciele w kraju dostali listy z oceanu, a rybacy w ramach podziękowań symboliczną flaszkę. Niezależnie od politycznych przekonań - w tamtych czasach uczynność radzieckich marynarzy i rybaków nie miała granic.

A tymczasem Dar Przemyśla idzie na południe i z czasem robi się coraz zimniej. Już przed trawersem Przylądka Igielnego przychodzą pierwsze sztormy Oceanu Południowego. Można powiedzieć, że w tym miejscu zaczyna się wyczynowa część rejsu. Do tej pory żegluga przebiegała w warunkach spokojnych, często przy wysokich temperaturach, w passatach itp. Teraz miał się rozpocząć etap ryczących czterdziestek i wyjących pięćdziesiątek.

I się zaczął. Im dalej na południe, tym silniejsze sztormy. Tam, na południu często zdarzały się wiatry o sile 12°B. Zwykle z zachodu, ale nie tylko. Ocean Południowy przytrzymywał Jaskułę przez 21 dni przeplatanymi wiatrami wschodnimi i ciszą. Przy tym nieustające zimno. Temperatura powietrza rzadko dochodziła 10°C, a we wnętrzu jachtu było niewiele cieplej. Niezliczona ilość zmian żagli, wielokrotne szycie rozdarć. Tak przebiegał rejs po Oceanie Południowym. Tej pozornie monotonnej, nie sposób opisać w kilku słowach. Bo naprawdę, działo się bardzo dużo i bardzo często. W trudnych warunkach Dar Przemyśla trawersował wszystkie trzy przylądki, a na pożegnanie pod przylądkiem Horn - wiatr wschodni. Raz słaby, raz silny, ale stale wschodni.

Chociaż już od zachodniej części Pacyfiku ilość mil pozostałych do Gdyni była mniejsza niż przebytych, to dopiero teraz rozpoczął się powrót. To znów Atlantyk, tylko że w drugą stronę. I podobnie, jak kilka miesięcy wcześniej, wiatry raczej sprzyjały na oceanie, poza kilkoma dniami, a na Kanale La Manche znów schody. Dwa dni kompletnej flauty pod południową Anglią, Morze Północne i Skagerrak to wiatry przeciwne, a Sund i Bałtyk - powolne sunięcie do przodu przy wietrze bliskim zeru. Ale będąc na Bałtyku to prawie jak w domu. Już u ujścia Sundu czekały na Jaskułę statki Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni - Zenit i Horyzont. Telewizja, znajome twarze, krótkie rozmowy o najważniejszych sprawach. I powoli zbliża się dom. Aż wreszcie 20.V.1980 Dar Przemyśla zacumował w Gdyni. Rejs dookoła świata bez zawijania do portów został zakończony. Trwał 344 dni, co wtedy stanowiło światowy rekord długości przebywania na morzu.




Ale tak naprawdę w rejsach morskich to nie rekordy są najważniejsze. Po prostu trzeba to lubić. Na oceanie Jaskuła pisał "Nigdzie się nie spieszę, żyję szczęśliwie, dobrze mi jest". Spełnił tym rejsem swoje marzenie. Kosztowało niemało wysiłku, ale było go warte.
Zobacz ofertę rejsów na sezon
01
Gru
2024
Kryptowaluty
Kategoria: inne
Wrocław
15
Lis
2025
Labrador
Kategoria: szanty
Warszawa