Rejsuj.pl jest społecznością skupiającą żeglarzy. Zapoznaj się z doświadczeniem żeglarskim swoich znajomych, obejrzyj zdjęcia i wideo z rejsów.
Rejsuj.pl to także największa multimedialna baza danych o jachtach.
Zaplanuj z Rejsuj.pl kolejny sezon i umów się na rejs ze znajomymi!

Twoja przeglądarka jest bardzo stara i wymaga uaktualnienia!


Załoga portalu Rejsuj.pl rekomenduje aktualizację Internet Explorera do najnowszej wersji.

Wyprawa Gedanii "Do obu Ameryk" część III

Data:  2011-04-03 19:22:26
Ocena:
Autor: Piotr Cichy
Podążamy śladami kolejnych znanych polskich żeglarzy. Tym razem wybitny żeglarz-polarnik, którego osiągnięcia morskie długo można by wymieniać, czyli kapitan Dariusz Bogucki. Szerzej przyjrzymy się jednemu z nich - czternastomiesięcznej wyprawie jachtu s/y Gedania o kryptonimie "Do obu Ameryk".
Callao. 7 lutego 1976 roku. Gedania z powrotem na wodzie. Kadłub oczyszczony, świeżo pomalowany. Cały takielunek przejrzany, drobne usterki usunięte. Jacht jest gotowy do najtrudniejszego z etapów wyprawy. Na Dariusza Boguckiego i jego załogę czeka nieprzejednany przylądek Horn i wody Antarktydy. Do tego odcinka należało się szczególnie dobrze przygotować. Trasa została starannie zaprojektowana w oparciu o mapy pogodowe i dzięki temu żegluga na południe była przeważnie spokojna. Pierwsze kilka dni po opuszczeniu Peru upłynęły pod znakiem słabych i zmiennych wiatrów w chłodnym prądzie, ale po oddaleniu się od kontynentu przyszły ciepłe dni pasatowe. Korzystny wiatr powoli zamierał, jednak w dalszym ciągu Gedania płynęła korytarzem dobrej pogody, bez sztormów.

Dopiero daleko na południu, przy opuszczaniu przysłowiowych ryczących czterdziestek pogoda się zepsuła i przyszedł sztorm. Neptun jakby chciał się odegrać za unikanie przez tyle czasu silnych wiatrów, bo sztorm był potężny. Siła wiatru wykraczała w szkwałach poza skalę czternastostopniowego wiatromierza Gedanii, do tego grad i bardzo wysoka, oceaniczna fala. Na szczęście Gedania okazała się jachtem bardzo dzielnym. Znosiła ciężkie uderzenia fal, a życie w kabinie nie było szczególnie uciążliwe. Poza jednym wieczorem, kiedy to nastąpiła wywrotka. Znowu szczęśliwie się skończyło, bo chociaż kolacja wylądowała na ścianie, a kilka książek na rozpalonej kuchence, to nikomu nic, poza drobnymi potłuczeniami, się nie stało. Jacht nie odniósł prawie żadnej szkody. Jedyne straty to oderwany od pokładu kosz rufowy i wygięty słupek sztormrelingu. Mówi się trudno i płynie się dalej. Mesę i kambuz szybko uprzątnięto i załoga poszła spać. Nie był to jednak koniec przygód, bo niedługo potem Wojtek wyrzucony z koi strzaskał stół w mesie oficerskiej. Jemu zaś nic się nie stało, poza dużym siniakiem. Sztorm odpuścił drugiego dnia.

Wreszcie tak długo oczekiwane wody Antarktydy, czyli znowu szczególnie trudna żegluga. Jeszcze przed zauważeniem lądu pojawiły się licznie góry lodowe. I znów nocna wachta na oku z Aloisem wypatrywała niebezpiecznych kawałów pływającego lodu. Przy tym zimno i śnieg. Takie są uroki żeglugi polarnej.


Pierwszy postój w Antarktydzie miał nastąpić przy angielskiej bazie Adelaide. Nawigacja jest trudna. Nie ma znaków nawigacyjnych innych niż naturalne ukształtowanie brzegu. Locja jedynie ogólnikowo podpowiada jak dopłynąć na miejsce, co okazuje się niewystarczające, więc podejście Gedanii do kotwicowiska odbyło się "na nosa", na szczęście skutecznie. Poza typowymi uprzejmościami, zwiedzaniem stacji, kąpielą okazuje się, że cywilizacja jednak odbiera przyjemności życia. Największą przyjemnością życia polarników z Adelaide były psy husky, ciągające sanie. Niestety na przyszły rok planowane było sprowadzenie mechanicznych transporterów, co oznaczało pożegnanie się z psami, a zarazem z radością jaką wprowadzały do życia. No cóż, cywilizacja jest nieubłagana i prędzej czy później dotrze wszędzie. Gedania też dotarła daleko - na szerokość geograficzną 64°46' S - dalej na południe nie było nigdy wcześniej żadnego polskiego statku. Jest to kolejne osiągnięcie warte uwagi. Od tego momentu Gedania zaczęła właściwie powrót do kraju. Kierunkiem podążania do następnego przystanku była północ.


Po raz kolejny zaryzykuję stwierdzenie, że żegluga polarna jest najtrudniejszą z możliwych. Nawet przy płaskiej wodzie pak lodowy potrafi niezwykle skomplikować nawigowanie. Kolejna noc mija na kluczeniu w lodowym labiryncie, a skończyło się na tym, że należało kawałek wrócić do początku kanału i dopiero rano próbować, tym razem z lepszym skutkiem, sforsować przejście. A co by było, gdyby pojawił się wiatr i nawet niewielka, półmetrowa fala. Nocą nie byłoby widać połowy małych kawałków lody, które są małe tylko pozornie, a razem z częścią podwodną są rzeczywiście duże, ciężkie, a więc i niebezpieczne. Duże góry lodowe są o tyle lepsze, że je lepiej widać. No i nie można zapomnieć, że chociaż jest bardzo ciężko, to nagrodą są niezapomniane widoki. Natura potrafi z lodu utworzyć wszelkie, niewyobrażalne formy i konstrukcje. Żegluga Gedanii obfitowała we wszelkie możliwe formy lodowe, bajkowe widoki za dnia były okupione ciężką pracą w nocy. Ale nikt tych trudów nie żałuje.

Kolejny postój, tym razem w amerykańskiej stacji Palmer poskutkował prezentem od miejscowego kucharza w postaci szufli spychacza pełnej soków, konserw, mrożonych steków i masła. Nie trzeba dodawać, że bardo wzbogaciło to rejsowe menu. Kolejne spotkanie z ludźmi było zgoła inne. Na kotwicowisku w Zatoce Wielorybników ma miejsce spotkanie z jachtem "Trismus", na którym Belg, Patrick van God, wraz z żoną, Hawajką Wendy żeglują po Archipelagu Arktycznym. Trismus był właśnie w trakcie naprawy laminatowej dziobnicy przetartej od ciągłego uderzania w lód. Na długi postój nie było czasu, więc po wspólnym obiedzie, opowiedzeniu sobie nawzajem swoich historii Gedania płynie dalej, w kierunku radzieckiej stacji Bellingshausena. Po drodze zdarza się kilka niespodzianek. Jedna, to typowy problem niepełnych informacji w locji, czyli nieoznaczenie silnego prądu, który gdyby nie czujność załogi poniósłby jacht prosto na skały, a druga to wielki transparent "Witajcie przyjaciele Polacy". Oczywiście załoga stacji nie wiedziała nic o Gedanii, ale wcześniej cumował tu polski statek m/s Profesor Siedlecki. Szybko wyjaśniło się, że transparent pozostał po niedawnej wizycie Siedleckiego. Napis, chociaż częściowo przypadkowy, w pełni oddał charakter wizyty załogi Gedanii, która pełna była serdeczności. Było też sporo rozrywek, tych przyjemnych, np. wizyta w kolonii fok, w łaźni, w kinie, na dobrych obiadach, a także tych mniej przyjemnych (na szczęście też mniej licznych), czyli delikatne zdryfowanie jachtu na mieliznę. Tak kończy się wizyta Gedanii w Antarktydzie i rzeczywiście pora wracać do domu.


Czterodniowa żegluga przez owianą złą sławą odbywa się w całości na silniku. Opłynięcie w dużej odległości, ale jednak odnotowane w ciszy (jeśli nie liczyć basu maszyny). Dopiero w nocy, tuż przed Port Stanley na Falklandach pojawia się wiatr, akurat na okazję podejścia do portu, gdzie światła są włączane jedynie na sygnał, że ktoś płynie. Gedania nie zapowiedziała swojego przyjścia, więc odbyło się w ciemności, ale bezpiecznie.

W drodze na północ Gedania odwiedza jeszcze takie porty jak: Buenos Aires, Rio de Janeiro, Bridgetown, wzięła udział w Operacji Żagiel w Ameryce Północnej, i przepłynęła na naszą stronę Atlantyku: Plymouth, Southampton, Kiel, no i ostatnie oddanie cum - 7 września 1976 roku - Gdańsk.


Cały rejs zajął czternaście miesięcy. W tym czasie Gedania przepłynęła około trzydziestu tysięcy mil morskich, zaliczając przy tym wiele osiągnięć. Była pod wieloma względami pionierską jednostką. A tego wszystkiego dokonała jedna załoga, z jednym kapitanem.

fot. z książki Dariusza Boguckiego "Gedanią za oba kręgi polarne"

Zobacz także:

Zobacz ofertę rejsów na sezon
15
Lis
2025
Labrador
Kategoria: szanty
Warszawa